Książka łączy rodzinę, czyli biblioteka poleca

Książka łączy rodzinę, czyli biblioteka poleca

Książka łączy rodzinę, czyli biblioteka poleca

W tym miesiącu chcielibyśmy przedstawić książki poruszające trudną, ale z pewnością obecną w naszych życiach, tematykę nieuleczalnych chorób i śmierci – Oskar i Pani Róża Erica Emmanuela Schmitta oraz Gwiazd naszych wina Johna Greena to bohaterowie dzisiejszego artykułu. Zarówno ze względu na treść, jak i na formę, nie nadadzą się one dla młodszych dzieci, ale nastolatkowie z pewnością znajdą w nich coś dla siebie. To także świetne utwory dla rodziców, którzy chcą nauczyć się rozmawiać z dziećmi o chorobach i umieraniu. Są to tematy, które w niektórych domach niepotrzebnie stają się tematem tabu. Jeśli rodzic ma barierę niepozwalającą mu mówić wprost o śmierci, to dziecko również nauczy się traktowania jej jako coś wstydliwego i z pewnością odbije się to negatywnie na jego późniejszym życiu. Czytanie tych samych książek przez dzieci i ich rodziców otwiera pole do dyskusji o bolesnych sprawach w warunkach kontrolowanych, tzn. wtedy, gdy choroba czy śmierć nie dotyka kogoś bliskiego. A rozmowy prowadzone o takich książkach przygotowują grunt, by w razie wystąpienia jakiejś tragicznej sytuacji w domu czy najbliższym otoczeniu, dziecko miało siłę i odwagę, by zwrócić się do rodziców, a nie zamykać się w swojej traumie i pielęgnować w sobie nieprzepracowany ból. W obu książkach śmierć i choroba dotyka ludzi młodych i opisana jest z perspektywy osoby młodej, więc pozwalają czytelnikowi na łatwiejsze utożsamienie się z bohaterami i empatyczne podejście do przedstawionych zdarzeń. Jednocześnie obie książki w charakterystyczny dla siebie sposób odarte są z patosu i nadmiernie podniosłej atmosfery, przez co stają się prawdziwsze i bardziej wiarygodne. Śmierć nie jest przedstawiona jak sztuka dobrego umierania, tylko fragment codzienności, w której jest także miejsce na żart, kłótnie i zwyczajność.


Eric Emmanuel Schmitt, Oskar i Pani Róża, Kraków: Wydawnictwo Znak, 2007.

Wiek: 10+

Rozpoczynamy od klasycznej już minipowieści Oskar i Pani Róża. Niech nie zniechęca Państwa niewielka objętość książki – zaledwie 80 stron to nie wada, a zaleta. Po pierwsze mała ilość tekstu będzie lepiej przyswajalna przez dzieci, które dużo nie czytają. Po drugie – czytelnik nie zdąży się zmęczyć tematem. Po trzecie, ale najważniejsze – krótka forma najlepiej oddaje treść książki, która opowiada o ostatnich dniach z życia małego Oskara. Podkreślona zostaje tym samym ulotność chwili i szybkość, z jaką śmierć staje się faktem, a dziecko odchodzi na naszych oczach. Życie chłopca rozpoczyna się, by za chwilę skończyć i nie ma w nim miejsca na zbyt długą kontemplację chwil, a zaledwie na jak najintensywniejsze korzystanie z tego, co przynosi los.

Powieść napisana jest w formie listów do Boga pisanych przez małego chłopca. Kim jest dziecko, które zdecydowało się pisać do Stwórcy? To Oskar, który mówi o sobie „mam dziesięć lat, podpaliłem psa, kota, mieszkanie (zdaje się nawet, że upiekłem złote rybki)”. Z pozoru jest więc zwyczajnym dzieckiem, jednak wyróżnia go jedno – umiera na białaczkę i jest tego faktu całkowicie świadomy, dlatego w dalszej części pierwszego listu pisze – „nazywają mnie Jajogłowym, wyglądam na siedem lat, mieszkam w szpitalu z powodu mojego raka i nigdy się do Ciebie nie odzywałem, bo nawet nie wierzę, że istniejesz”. Chłopiec zdaje sobie sprawę, że jego życie w dużym stopniu jest definiowane przez chorobę, dlatego w drugiej autocharakterystyce wyraźnie to podkreśla. Jednak jego pierwszy opis pokazuje nam, jak powinniśmy interpretować książkę o życiu Oskara – nie jako zapis choroby, lecz jako opis życia z wszystkimi jego blaskami i cieniami.

Chłopiec decyduje się na pisanie listów do Boga pod wpływem cioci Róży nazywającej się też Dusicielką z Langwedocji, znaną emerytowaną już wrestlerką. W rzeczywistości kobieta jest wolontariuszką w szpitalu a jej zapaśnicza tożsamość jest przez nią wymyślona na potrzeby łatwiejszego dogadania się z chłopcem. W końcu, który dorastający chłopak nie zaufa emerytowanej wrestlerce? Tym bardziej, że wiele trudnych kwestii i emocji tłumaczy ona, używając analogii do świata walk zapaśniczych, opowiadając o dawnych, często brutalnych, pojedynkach. Pani Róża jest dla chłopca najbliższą osobą, oswaja go ze śmiercią, wzbudza w nim religijne uczucia i ułatwia mu zrozumienie wszystkiego, co się z nim dzieje, zachęcając go do pisania o każdym dniu.

Już w pierwszym akapicie tej recenzji napisałam, że chłopiec umiera – nie jest to zdradzanie zakończenia, bowiem już od pierwszych stron czytelnik jest przygotowany na to, co ma nastąpić. Oskar bardzo dobrze zdaje sobie sprawę, że jego dni są policzone, a niedługo po rozpoczęciu pisania pamiętnika dowiaduje się, że „policzone dni” nie są określeniem metaforycznym – chłopcu rzeczywiście zostało zaledwie dwanaście dób życia. Paradoksalnie chłopiec nie jest najbardziej przerażony tym, że umiera, lecz reakcją jego rodziców, którzy nie potrafią stanąć twarzą w twarz z lękiem i śmiercią i po usłyszeniu dramatycznej diagnozy, uciekają ze szpitala bez rozmowy z synem. Nie potrafią sobie poradzić z emocjami i nie chcą obciążać nimi własnego dziecka. Oskar, który przypadkowo staje się świadkiem ich dezercji, nie może się z tym pogodzić i czuje wiele negatywnych emocji, pisze: „Doktor Düsseldorf powiedział moim rodzicom, że umrę, a oni uciekli. Nienawidzę ich”. Wielokrotnie na kartach powieści podkreśla ich bezradność i nieumiejętność rozmawiania. Mama i tata przywożą mu zabawki i gry, by zagłuszyć emocjonalną pustkę i znaleźć tematy zastępcze do rozmowy z Oskarem, jakby zapominając, że choroba nie pozbawiła go tożsamości i nadal jest ich ukochanym synem, a nie tylko umierającym pacjentem szpitala. Dopiero Pani Róża staje na wysokości zadania i doprowadza do porozumienia między Oskarem i jego rodzicami.

Rodzice Oskara to nie jedyne dorosłe osoby, które nie radzą sobie ze śmiercią dzieci. Tytułowy bohater powieści wyczuwa, że podejście personelu medycznego do niego i jego choroby z czasem się zmienia. Po poznaniu ostatecznej diagnozy lekarze i pielęgniarki nie traktują go tak, jak kiedyś, a Oskar wyraźnie czuje ich przerażenie i bezradność. Ma wrażenie, że główny lekarz – doktor Düsseldorf się go wręcz boi, widząc w nim swoją niemoc i nieumiejętność w znalezieniu lekarstwa. W rozmowie z doświadczonym lekarzem, to mały chłopiec wykazuje się większą mądrością życiową i opanowaniem, nazywając nadchodzącą śmierć po imieniu i podkreślając, że mężczyzna nie powinien się za nią obwiniać.

Ostatnie dni Oskara nie są czekaniem na śmierć, lecz stają się skoncentrowanym życiem za sprawą Pani Róży. Wymyśla ona bowiem zabawę – Oskar ma traktować każdy mijający dzień jak dziesięć lat życia, które nie będzie mu dane. Szpital staje się więc małym światem, zamkniętą przestrzenią, w której w skondensowanej formie i z przyspieszonym czasem dzieje się Życie przez duże „Ż”. Chłopiec w przyspieszonym tempie przeżywa kilkadziesiąt lat – pierwszy pocałunek, małżeństwo, kryzys wieku średniego i spokojną starość. Każdy dzień staje się lekcją dla czytelnika, gdyż Oskar wyciąga proste, ale ważne wnioski z każdej przeżytej w dzień dekady i dzieli się nimi w listach. Dorastanie nazywa „niewdzięcznym wiekiem”, dorosłość jest dla niego trudna, w ostatnich dniach stwierdza, że „ohydnie jest się starzeć”. Dostrzega jednak też dobre strony egzystencji – innych ludzi, emocje i umiejętność cieszenia się z drobnostek. Zostawia nas też z ważną refleksją – „zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jakbyśmy byli nieśmiertelni”, a prawdziwe szczęście można odnaleźć tylko w zrozumieniu, że każdy kiedyś odejdzie, lecz wartościowe jest to, co potrafimy w życiu zauważyć i docenić.

Książka nie jest patetyczna, jest w niej miejsce na ból, kłótnie i cierpienie. Jest miejsce na zwyczajność. I jest miejsce na żart. Pojawia się nawet czarny humor – kolega Oskara ze szpitala, chłopak o imieniu Yves, nazywany jest Bekonem ze względu na swoje poparzenia, a Einstein nosi swój pseudonim nie przez inteligencję, a wodogłowie. Dzieci są więc dziećmi i nie potrafią wyzbyć się z siebie przyjaznej złośliwości i chęci dogryzania sobie. Dodatkowo powieść napisana jest nieemocjonalnym, rzeczowym językiem chłopca, który nie rozczula się nad sobą, lecz skupia na codzienności, przez co łatwiej jest wczuć się w jego sytuację.

Powieść Oskar i Pani Róża to książka, którą warto polecić dzieciom. Trzeba tylko brać pod uwagę, że wiek wskazany przez mnie na górze to tylko wskazówka i nie każde dziecko jest gotowe, by zmierzyć się z tą powieścią.

.

John Green, Gwiazd naszych wina, Wrocław: Bukowy Las, 2013.

Wiek: 14+

Gwiazd naszych wina to powieść przeznaczona dla starszego czytelnika, bowiem opowiada o życiu szesnastoletniej Hazel Grace. Zwyczajnej dziewczyny, która niestety wyróżnia się ze społeczeństwa swą chorobą. Ma raka z przerzutami do płuc, przez co nie może samodzielnie oddychać i musi wspomagać się butlą, która dostarcza tlen do jej płuc przez nos za pomocą rurek. Jest to rzecz, której nie da się ukryć i dziewczyna żyje z widocznym piętnem swojej choroby.

Dziewczyna, tak jak tytułowy bohater minipowieści Oskar i Pani Róża, jest świadoma swojej sytuacji i nie łudzi się, że przeżyje. Dodatkowo rodzice podejrzewają u niej depresję, przez co namawiają ją na terapię grupową w kościele. Hazel zmusza się do skorzystania z ich rady, jednak nie robi tego dla siebie. Jak sama tłumaczy: „chodziłam na grupę wsparcia z tych samych powodów, z których pozwalałam pielęgniarkom po zaledwie półtorarocznej edukacji truć mnie chemikaliami o egzotycznych nazwach: chciałam zadowolić rodziców. Na tym świecie jest tylko jedna rzecz okropniejsza niż umieranie na raka w wieku szesnastu lat, a jest nią posiadanie dziecka, które na tego raka umiera”. Tu również widać jej podobieństwo do Oskara – bohaterka bardziej przejmuje się relacją z rodzicami, ich stanem emocjonalnym i przyszłością, niż własną śmiercią. Dziewczyna jest jednak starsza, a jej rodzice bardziej zaangażowani, bowiem odbywają trudne rozmowy i potrafią się porozumieć mimo odmiennych perspektyw i potrzeb. Hazel obwinia się o zniszczenie życia rodzicom, jednak jej tata szybko wyprowadza ją z błędu. Mówi do niej jedno zdanie, które po przeczytaniu książki jeszcze długo zostaje z czytelnikiem – „radość z powodu twojego istnienia jest o wiele większa niż smutek z powodu twojej choroby”. To cenna lekcja dla nas wszystkich, którą warto przedyskutować z dziećmi. Mogą one nie zwrócić uwagi na akurat tę scenę, więc warto ją podkreślić, by pokazać jak wielka jest miłość rodzicielska i co tak naprawdę często kryje się za rodzicielską troską i nadopiekuńczością.

Życie szesnastoletniej Hazel to nie tylko relacja z rodziną. To także spotykanie się z rówieśnikami. Urodzinowe spotkanie z koleżanką staje się dla głównej bohaterki okazją do refleksji na temat swojej inności. Choroba zbudowała mur między nią, a jej przyjaciółką. Dziewczyny, mimo że są w tym samym wieku i kiedyś uwielbiały spędzać ze sobą czas, nie potrafią się porozumieć, bo ich życia zbudowane są z innych sytuacji i wspomnień i żadna nie jest w stanie w pełni zrozumieć drugiej. Hazel czuje się też wyobcowana, ponieważ widzi strach w oczach swoich znajomych, zauważa, że w jej towarzystwie czują się skrępowani i nie wiedzą, jak się zachować. Tylko mała obca dziewczynka spotkana w galerii handlowej zachowuje się naturalnie, pytając o przeznaczenie rurek tlenowych, jednak jej skrępowana konwenansami matka, szybko ją zabiera, nie pozwalając na kontakt z Hazel.

Życie bohaterki odmienia się, gdy na spotkaniu grupy wsparcia poznaje niewiele starszego Augustusa, chłopaka, któremu przez raka kości amputowano nogę. Młodzi świetnie się dogadują, mają mnóstwo wspólnych tematów i chociaż choroba jest jednym z nich, to nie staje się dla nich jedynym spoiwem relacji – potrafią ze sobą rozmawiać o wszystkim. Podczas pierwszego spotkania z Hazel Augustus szybko zauważa, że choroba nie powinna definiować człowieka: „nie mów mi, że należysz do tych ludzi, którzy stają się własną chorobą. Znam wielu takich. To przygnębiające. To znaczy, rak się rozrasta, to prawda. Konsumuje człowieka. Ale na pewno nie należy mu pozwolić na przedwczesny sukces”. Chłopak szuka w swoim życiu czegoś więcej i nie chce się definiować przez pryzmat raka. Boli go sama myśl, że mógłby zostać zapamiętany tylko jako ofiara choroby, bez indywidualnego charakteru i tożsamości. Jest to perspektywa, którą Hazel podziela – podczas jednaj z wielu rozmów z samą sobą stwierdza: „wydawała się głównie osobą zawodowo chorą, tak jak ja, co obudziło we mnie obawy, że kiedy umrę, ludzie nie będą umieli o mnie powiedzieć nic prócz tego, że walczyłam bohatersko, jakby moim jedynym życiowym osiągnięciem było chorowanie na raka”. Młodzi spędzają więc razem czas jak typowi nastolatkowie – oglądają wspólnie filmy i wymieniają książkami. Jedna z nich, opowiadający o życiu chorej na raka Anny Cios udręki, jest ich Księgą. Dyskutują o niej, roztrząsają i próbują się dowiedzieć, co stało się z bohaterami tej powieści po jej zakończeniu, W tym celu próbują się skontaktować z autorem, piszą do niego listy i e-maile. Augustus wykorzystuje nawet swoje życzenie z Fundacji Jestem Dżinem spełniającej marzenia chorych dzieci, by polecieć wraz z Hazel do Amsterdamu i porozmawiać z pisarzem. I chociaż spotkania z pewnością nie można nazwać udanym, to wycieczka jest najpiękniejszym zdarzeniem, łączącym Hazel i Augustusa i pozwalającym im ugruntować relacje. Niestety nie na długo, bo ich życia naznaczone są śmiercią.

Niewątpliwym plusem powieści jest jej zwyczajność, odarcie z patosu i upiększania świata. Hazel jest starsza od Oskara, więc często jest dużo dosadniejsza i nie boi się wygłaszać kontrowersyjnych opinii. Zauważa, że istnieje zjawisko, które nazywa „bonusem rakowym” – dorośli często pozwalają jej na więcej, bojąc się odmówić umierającej dziewczynie. Jako nastolatka czasami z tego korzysta, tak jak w drodze powrotnej z Amsterdamu, gdy wraz z Augustusem piją szampana na pokładzie samolotu. O swojej chorobie mówi w sposób rzeczowy, faktograficzny, nie strojąc swej wypowiedzi w wyszukane metafory łagodzące przekaz. Pojawiają się też bardziej naturalistyczne opisy, pokazujące, że chorowanie nie jest piękne, jest brudne – pojawia się okropny ból, drgawki, wycie, krew, mocz i kał. Życie pokazane jest tak, jak wygląda, bez pudru i łzawych scen. Jednak emocjonalność przebija z książki i z pewnością będą zdarzenia i opisy, przy których wrażliwszy nastolatek zapłacze.

To bardzo wartościowa powieść otwierająca pole do dyskusji o śmierci, ale także o miłości i o tożsamości. Uczy czytelnika szacunku do drugiego człowieka i pozwala zauważyć w chorym coś więcej niż jego przypadłość.

Oskar i Pani Róża oraz Gwiazd naszych wina znalazły się na Złotej Liście Książek polecanych przez fundację „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom”. Z pewnością jest to wskazówka, że powieści warto polecić dzieciom. Na listę trafiają tylko utwory, które mają walory edukacyjne – uczą właściwych postaw, szacunku, tolerancji i akceptacji, a także kształtują wiarę w siebie i pomagają w budowaniu relacji rodzinnych i towarzyskich. Są przy tym napisane ładnym językiem, pozbawionym błędów. Nie jest to jednaj język zbyt patetyczny i skomplikowany, by przez swoją formę zniechęcić młodego czytelnika. Przeciwnie – jest to trochę wygładzony sposób mówienia, którym posługują się nastolatkowie.

Zapraszamy do biblioteki Centrum Kształcenia Ustawicznego im. recenzowane ksiązki.

autor: Białostocka Akademia Rodziny

facebook